MOJE GÓRY, MOJA HISTORIA, SPOTKANIA Z WAMI, NIEPEŁNOSPRAWNOŚĆ

niedziela, 8 listopada 2015

Początek

Moje drugie życie zaczęło się 5 maja 1991 roku o 7.15. Do tego momentu żyłem beztrosko: cały tydzień praca, a w każdej wolnej chwili pędziłem w góry.  Po wypadku wszystko się zmieniło. Dla młodego chłopaka przebywającego ciągle na skałach, życie z perspektywy wózka inwalidzkiego było tragedią. Wszyscy lekarze rozkładali ręce.
Nikt nie dawał mi  szansy na to, że kiedyś wstanę. Na moje pytania, czy kiedyś będę chodził, odpowiadali: ciesz się, że siedzisz. Na wózku spędziłem 2,5 roku. Po długim, rocznym pobycie w szpitalu wróciłem do domu. Niestety, szybko zrozumiałem, że dom to więzienie. W latach dziewięćdziesiątych nie mówiło się o likwidacji barier architektonicznych. Nie można było zrobić podjazdu, bo administracja osiedla nie wyraziła zgody. Pierwszy wózek inwalidzki którym miałem, był duży i ciężki. Byłem uzależniony od innych. Po jakimś czasie opatentowałem swój własny sposób na opuszczane mieszkania. Po schodach zjeżdżałem na czterech literach:), a wózek ciągnąłem za sobą. To pozwalało na odrobinę niezależności. Niestety mój "wybieg" kończył się na obrzeżach pobliskiego parku, bo tylko tam były alejki bez wysokich krawężników. Wtedy nie było mowy o podjazdach czy toaletach dla niepełnosprawnych. Teraz taka "tojtojka" jest nawet na trasie    w Dolinie Kościeliskiej :).

Po okresach niedowierzania i załamania wszedłem w stan buntu, który dał mi niezłego "kopa" do walki. Zacząłem intensywnie trenować po to, aby wrócić w góry.
 
Któregoś dnia znajomi zaproponowali mi pomoc w wejściu na maleńką górkę w Żywcu. To był początek mojego powrotu w ukochane góry. Potem były coraz wyższe cele. Każde wyjście w teren dawało mi kolejną lekcję pokory. Uczyłem się na nowo gór i badałem swoje możliwości. Próbowałem dostosować sprzęt, usprawniałem kule dorabiając końcówki na śnieg i lód. Żaden producent nie wpadł na to, że jakiś niepełnosprawny zechce chodzić po głębokim śniegu :).
Z czasem zdobywałem coraz większe doświadczenie, a wraz  z nim coraz wyższe szczyty. Beskid już nie wystarczał i coraz częściej spoglądałem w stronę Tatr. Mój pierwszy "spacer" w Tatrach odbył się zimą. Była to zaledwie Dolina Kościeliska. Tam zrozumiałem, że muszę ćwiczyć jeszcze więcej, by pokonywać długie i wyczerpujące dla osoby poruszającej się o kulach podejścia. A po osiągnięciu celu mieć jeszcze zapas siły na zejście.

W 1993 roku koledzy zaprosili mnie na sylwestra w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Nie wiem jakim cudem udało mi się pokonać ośnieżony i oblodzony szlak z Wodogrzmotów Mickiewicza do schroniska w Pięciu Stawach Polskich. Moi przyjaciele robili wszystko, by ułatwić mi przejście. W trakcie imprezy  mocno wstawieni koledzy zaproponowali mi udział w wakacyjnej wyprawie na Mont Blanc. W tym dniu nie potraktowałem tego poważnie. Choć taka propozycja była spełnieniem moich marzeń, wiedziałem, że chłopców ponosi fantazja. Później okazało się, że koledzy nie żartowali, a zaproszenie na wyprawę jest aktualne.
Tego dnia zobaczyłem, jak śmigłowiec zabiera zwłoki młodej dziewczyny, która spadła ze Świstówki. To były góry: z jednej strony piękno i strzelające korki szampana w schroniskach, z drugiej bardzo smutna lekcja pokory.
W Dolinie Pustej, patrząc na Zamarłą Turnię, postanowiłem, że jeśli uda mi się zdobyć Rysy od strony Polskiej, wezmę udział w wyprawie na Mont Blanc. Od tego momentu miałem jeden cel i robiłem wszystko, by go osiągnąć.W lipcu 1994 roku zdobyłem Rysy i rozpocząłem przygotowania do wyjazdu w Alpy.

O wyprawach na Mont Blanc, Kilimandżaro i inne góry opowiem w osobnych wpisach na blogu.
Zapraszam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz