Moje
drugie życie zaczęło się 5 maja 1991 roku o 7.15. Do tego momentu żyłem
beztrosko: cały tydzień praca, a w każdej wolnej chwili pędziłem w
góry. Po wypadku wszystko się zmieniło. Dla młodego chłopaka
przebywającego ciągle na skałach, życie z perspektywy wózka
inwalidzkiego było tragedią. Wszyscy lekarze rozkładali ręce.
Nikt nie dawał mi szansy na to, że kiedyś wstanę. Na moje pytania, czy kiedyś będę chodził, odpowiadali: ciesz się, że siedzisz. Na wózku spędziłem 2,5 roku. Po długim, rocznym pobycie w szpitalu wróciłem do domu. Niestety, szybko zrozumiałem, że dom to więzienie. W latach dziewięćdziesiątych nie mówiło się o likwidacji barier architektonicznych. Nie można było zrobić podjazdu, bo administracja osiedla nie wyraziła zgody. Pierwszy wózek inwalidzki którym miałem, był duży i ciężki. Byłem uzależniony od innych. Po jakimś czasie opatentowałem swój własny sposób na opuszczane mieszkania. Po schodach zjeżdżałem na czterech literach:), a wózek ciągnąłem za sobą. To pozwalało na odrobinę niezależności. Niestety mój "wybieg" kończył się na obrzeżach pobliskiego parku, bo tylko tam były alejki bez wysokich krawężników. Wtedy nie było mowy o podjazdach czy toaletach dla niepełnosprawnych. Teraz taka "tojtojka" jest nawet na trasie w Dolinie Kościeliskiej :).
Nikt nie dawał mi szansy na to, że kiedyś wstanę. Na moje pytania, czy kiedyś będę chodził, odpowiadali: ciesz się, że siedzisz. Na wózku spędziłem 2,5 roku. Po długim, rocznym pobycie w szpitalu wróciłem do domu. Niestety, szybko zrozumiałem, że dom to więzienie. W latach dziewięćdziesiątych nie mówiło się o likwidacji barier architektonicznych. Nie można było zrobić podjazdu, bo administracja osiedla nie wyraziła zgody. Pierwszy wózek inwalidzki którym miałem, był duży i ciężki. Byłem uzależniony od innych. Po jakimś czasie opatentowałem swój własny sposób na opuszczane mieszkania. Po schodach zjeżdżałem na czterech literach:), a wózek ciągnąłem za sobą. To pozwalało na odrobinę niezależności. Niestety mój "wybieg" kończył się na obrzeżach pobliskiego parku, bo tylko tam były alejki bez wysokich krawężników. Wtedy nie było mowy o podjazdach czy toaletach dla niepełnosprawnych. Teraz taka "tojtojka" jest nawet na trasie w Dolinie Kościeliskiej :).
Po
okresach niedowierzania i załamania wszedłem w stan buntu, który dał mi
niezłego "kopa" do walki. Zacząłem intensywnie trenować po to, aby
wrócić w góry.
Któregoś dnia znajomi zaproponowali mi
pomoc w wejściu na maleńką górkę w Żywcu. To był początek mojego powrotu
w ukochane góry. Potem były coraz wyższe cele. Każde wyjście w teren dawało mi
kolejną lekcję pokory. Uczyłem się na nowo gór i badałem swoje
możliwości. Próbowałem dostosować sprzęt, usprawniałem kule dorabiając
końcówki na śnieg i lód. Żaden producent nie wpadł na to, że jakiś
niepełnosprawny zechce chodzić po głębokim śniegu :).
Z czasem zdobywałem coraz większe doświadczenie, a wraz z nim coraz wyższe szczyty. Beskid już nie wystarczał i coraz częściej spoglądałem w stronę Tatr. Mój pierwszy "spacer" w Tatrach odbył się zimą. Była to zaledwie Dolina Kościeliska. Tam zrozumiałem, że muszę ćwiczyć jeszcze więcej, by pokonywać długie i wyczerpujące dla osoby poruszającej się o kulach podejścia. A po osiągnięciu celu mieć jeszcze zapas siły na zejście.
Z czasem zdobywałem coraz większe doświadczenie, a wraz z nim coraz wyższe szczyty. Beskid już nie wystarczał i coraz częściej spoglądałem w stronę Tatr. Mój pierwszy "spacer" w Tatrach odbył się zimą. Była to zaledwie Dolina Kościeliska. Tam zrozumiałem, że muszę ćwiczyć jeszcze więcej, by pokonywać długie i wyczerpujące dla osoby poruszającej się o kulach podejścia. A po osiągnięciu celu mieć jeszcze zapas siły na zejście.
W 1993 roku
koledzy zaprosili mnie na sylwestra w Dolinie Pięciu Stawów Polskich.
Nie wiem jakim cudem udało mi się pokonać ośnieżony i oblodzony szlak z
Wodogrzmotów Mickiewicza do schroniska w Pięciu Stawach Polskich. Moi
przyjaciele robili wszystko, by ułatwić mi przejście. W trakcie imprezy
mocno wstawieni koledzy zaproponowali mi udział w wakacyjnej wyprawie
na Mont Blanc. W tym dniu nie potraktowałem tego poważnie. Choć taka
propozycja była spełnieniem moich marzeń, wiedziałem, że chłopców ponosi
fantazja. Później okazało się, że koledzy nie żartowali, a zaproszenie
na wyprawę jest aktualne.
Tego dnia zobaczyłem, jak śmigłowiec zabiera
zwłoki młodej dziewczyny, która spadła ze Świstówki. To były góry: z
jednej strony piękno i strzelające korki szampana w schroniskach, z
drugiej bardzo smutna lekcja pokory.W Dolinie Pustej, patrząc na Zamarłą Turnię, postanowiłem, że jeśli uda mi się zdobyć Rysy od strony Polskiej, wezmę udział w wyprawie na Mont Blanc. Od tego momentu miałem jeden cel i robiłem wszystko, by go osiągnąć.W lipcu 1994 roku zdobyłem Rysy i rozpocząłem przygotowania do wyjazdu w Alpy.
O wyprawach na Mont Blanc, Kilimandżaro i inne góry opowiem w osobnych wpisach na blogu.
Zapraszam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz